Szukaj na tym blogu

wtorek, 30 września 2014

Givenchy Oblique Rewind RWD ( 2000)

Pamiętacie serię Givenchy Oblique?
Te koszmarne
etui na wymienne naboje?
a w  środku takie cudeńka...






Miałam je i ja. Jako że wówczas zakupy w Sephorze były dla mnie mega wydarzeniem a perfumerie internetowe dopiero raczkowały, poszłam z zamiarem kupna "czerwonych" a wyszłam z "niebieskimi". Nie pamiętam już dziś, dlaczego kupiłam inne, nie wierzę, że dałam się zmanipulować, prawdopodobnie mojego upatrzonego zapachu nie było więc wzięłam co zostało. I dziś już nie wiem czy było to Play czy FFWD, ale to nie było to.
Dziś wróciłam do zapachu sprzed kilkunastu lat, wpierw mała próbka a potem 20 ml pen najpiękniejszych Oblique wrócił do mnie.
Sam koncept flakonu był nieco zwariowany i nowatorski jak na tamte czasy. Zakładał zakup etui i zestawu wymiennych penów do wyboru według nastroju. Można było kupić flakon z penem w środku plus dwa wymienne wkłady, razem 60 ml eau de toilette. Wizualnie flakon kojarzy mi się z jakimś sprzętem dziwnego przeznaczenia. Symbolika rodem z odtwarzacza video. Nie będę zgłębiać zamysłu co autor miał na myśli, skupię się na zapachu.

Flakon wygląda tak:



A pachnie mniej więcej tak:




Jak wiśniowy, słodki deser.
Wiśnie nie są łatwym składnikiem perfum, przynajmniej dla mojego nosa. Większość wiśniowych zapachów pachnie bardzo chemicznie i kwaśno. W Oblique mamy wiśnię słodką, lekko obtoczoną w miodzie. Nie ma ton cukru, wanilii, nic nie zgrzyta i nie mdli.
Wiśnia jest soczysta i wibrująca.
W nutach głowy są wskazane jeszcze pistacje, ja ich nie wyczuwam, ale mogą one właśnie nadawać wiśni tego charakterystycznej słodkiej nuty. Miodu nie czuję i dobrze, bo za nim nie przepadam.
Ale mogę powiedzieć, w tych perfumach wszystko jest idealnie dobrane,
Niesamowicie pozytywne perfumy, radosne i intensywne.
Bardzo ładnie wyciszają się na skórze, w ostatnich godzinach baza bardziej przypomina już nalewkę wiśniową, ale nadal prym wiedzie wiśnia. To jej najlepsza perfumeryjna odsłona, jaką kiedykolwiek mogłam poczuć.


Wyróżnienie za rzadko spotykaną jak na tę koncentrację  trwałość, nawet do 6 godzin.

Rok powstania : 2000
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: pistacje, wiśnie, bergamotka
Nuty serca: miód, jaśmin, drzewo kaszmirowe
Nuty bazy: drzewo sandałowe, ambra, paczula, cedr


niedziela, 28 września 2014

Michael Kors, Sexy Amber ( 2013)

Sexy Amber to część trio zapachowego marki Michael Kors, w skład którego wchodzą jeszcze delikatniejsze Glam Jasmine i Sporty Citrus.

Reklama jest sugestywna - a zapach? Jest sexy. Jest Amber. Ale czasem to za mało...






W zeszłym roku testowałam wszystkie trzy zapachy z tej serii. Spodobała mi się tylko ta jedna kompozycja i pierwsze testy były naprawdę bardzo obiecujące.  Minął niemal rok i w moje chciwe ręce wpadł własny flakonik SA w towarzystwie balsamu do ciała.






Ciekawostką jest prosta konstrukcja zapachu - bez podziału na tradycyjną piramidę zapachową i tylko 3 składniki : ambra, białe kwiaty i drzewo sandałowe. I to wystarczyłoby chyba, gdyby jednak coś w tym zapachu się zadziało.
A tak jak na konstrukcję cepa przystało - prosto i  faktycznie, jest też bardzo płasko i nudno. Nic się nie dzieje... Nuda... nuda.

Otwarcie to wygładzona, chemiczna ambra w towarzystwie dusznych, białych kwiatów. I tak naprawdę po jakimś czasie zaczynam czuć delikatną ale nadal synetetyczną nutę drewienka.
Czy jest sexy? Tak, ten zapach może się podobać. Jest nieskomplikowany i przyjemny. Ambra niemal zawsze ma mocny sensualny wydźwięk. Ale to wszystko a dla mnie to trochę za mało.

Zapach na mojej skórze w ogóle się nie rozwija, tylko stopniowo i w dość dużym tempie traci na mocy. Tyle sobie obiecywałam po tym zapachu... tym większe zaliczyłam rozczarowanie.
Czarę goryczy przepełniła marna trwałość perfum. Zalecam porządne testy przed ewentualnym zakupem.

Plus ode mnie: bardzo eleganckie i nieprzekombinowane opakowanie. 50tka jest idealna do torebki, nie tylko tej od Michaela Korsa.

Rok powstania: 2013
Nos: Harry Fremont ( CK One, Eternity, Modern Muse, Romance)

Nuty zapachowe:
ambra, białe kwiaty i drzewo sandałowe
Dostępny w pojemnościach 30,50 i 100 ml.




niedziela, 21 września 2014

YSL Y ( 1964) vs. La Collection Y (2011)

Dziś post porównawczy klasyka Yves Saint Laurent.
Mam prawdziwą perełkę - Y w wersji splash bez atomizera. Kod wypiaskowany S1043. Nie mam pojęcia, z którego jest roku. Obstawiam lata 90-te.
Wygląd obu flakonów jest zupełnie inny.
Y jest ciosany, toporny i ma autentycznie tandentny  biały korek ze złotymi krawędziami. Wizualnie nie zachęca. Brak atomizera przy takiej mocy zapachu dodatkowo może niepokoić, czyż nie problemem byłoby będąc nieostrożnym wylać zawartość takiego mocarza a nie delikatnych kompocikowych perfum?
Obchodzę się z nim z należytą ostrożnością.
Nowe Y w wersji La Collection wygląda dużo łagodniej. Cała seria jest utrzymana w kolorystyce kremowej, kształty są nadal kanciaste a  perfumy są widoczne tylko przy spodzie flakonu.





Tyle o pierwszym wrażeniu.
A zawartość?
Perfumy dzieli przynajmniej z 20 lat.
I pewnie, choć to przewrotne, mimo wielu reformulacji, które po drodze się przydarzyły, nie dzieli je z pozoru  nic.
Splash Y po odkręceniu korka autentycznie szczypie w oczy. Możecie to sobie wyobrazić? :La Collection nie szczypie bo nie ma jak przez cienką jak igiełka dziurkę w atomizerze.
Aplikacja o godz. 20.00.
Y powala i wibruje, La Collection leży gładko. Po kilkunastu minutach wersja vintage  łagodnieje i ociepla się a nowa wersja niestety zaczyna emanować chemiczną nutą.
Trzy godziny później Y Vintage pozostaje bliskoskórny, nowy Y ciągnie się gładką i syntetyczną smugą.
Które lepsze?
Zdecydowanie oba są straszne!
Ale gdybym miała wybrać, to wolałabym układać się ze starą wersją. Lepsza jakość i klasa. Bardziej do noszenia.
Poza tym autentycznie klasyk z 1964 r. powala składem, nie jestem w stanie wyłuskać pojedynczych nut, ale na dla mnie to irys do entej potęgi. A z irysem nie było mi do tej pory po drodze.

Podsumowując - Y nie jest dla mnie. Ale je doceniam - są bardzo charakterystyczne i są " jakieś". Inaczej bym o nich nie napisała. Chętnie poznam osobę, która lubi i umie je nosić na co dzień.

Na deser reklamy Y z dawnych lat.










Y - rok powstania 1964
Nos: Jean Amic - twórca klasyka Opium
nuty zapachowe:
nuty głowy - aldehydy, wiciokrzew, gardenia, nuty zielone, brzoskwinia, śliwka, galbanum
nuty serca - tuberoza, korzeń irysa, jaśmin, hiacynt, ylang-ylang, róża bułgarska
nuty bazy - drzewo sandałowe, ambra, paczula, benzoin, cywet, mech dębowy, wetywer i styrax.

La Collection Y by YSL - rok powstania 2011
nuty zapachowe:
nuty głowy - bergamotka, przyprawy
nuty serca - różowy pieprz, białe kwiaty i irys
nuty bazy - paczula, mech dębowy

Ubogo w porównaniu z klasykiem, prawda?
Kolejny raz sprawdza się stara reguła i będę ją powtarzać do znudzenia, jeśli szukasz ciekawszego zapachu, rozglądnij się za starą wersją. Niemal zawsze - im starsze, tym lepsze.


sobota, 13 września 2014

Flower by Kenzo, Le Parfum (2003)

Flagowy zapach Kenzo, popularnego maczka zna chyba każdy.
a dziś przypomnę najmocniejszą wersję klasyka - limitowaną wersję Le Parfum.



Ukazała się na rynku w 2003, później znikła z półek i od ok. 2 lat jest ponownie dostępna w ograniczonej dystrybucji w zreformułowanej wersji. Stacjonarnie widuję ją w pojedynczych ilościach tylko w strefie bezcłowej. 

Jeśli ktoś zna maczka Kenzo, to wersja Le Parfum nie będzie żadną niespodzianką. Ja jednak nigdy nie miałam wersji klasycznej, która mimo, że jest całkiem poprawną kompozycją, nigdy nie podobała mi się aż tak, aby dołączyć ją do moich zapachów. 
Le Parfum to maczek w szlachetniejszej i ładniejszej odsłonie. Lepsza jakość, bardziej wyrafinowana kompozycja. Zapach gładki jak dotyk satyny, oczywiście w tym przypadku o kolorze głębokiej czerwieni. 
Zapach podsumowałabym: puder, fiołki i wanilia. 
Słodki? Nie, ale lekko podduszający. 
Róża, fiołek i pudrowo-waniliowa baza. Czuję lekko stłamszone migdały, które nie należą do moich ulubieńców, ale tu, o dziwo, dodają one charakterku - celowo używam zdrobnienia, bo nie mogę powiedzieć, że jest to zapach z prawdziwym charakterem czy pazurem...



Kompozycja nie rozwija się, jest prosta ale w tym przypadku nie jest wadą. Naprawdę miłe perfumy.
Chętnie bym przetestowała je w wersji Absolu czy Elixir, ale to już chyba nie nastąpi. Nikt już takich zapachów nie stworzy?
A propos - widzieliście, jakie perfumy obecnie promuje Kenzo???
Smutne, że zamiast klasycznego maczka - Flower in the Air, nie pachnące niczym a zamiast klasyka Amour / o wersji Le Parfum już nie wspomnę/ kompociki typu  Jeu d'Amour czy Amour I love you. Nawet nie mam ochoty ich testować...


Wracając do  tematu - po wersji Le Parfum spodziewałabym się jeszcze większej intensywności i trwałości. No ale ja w tej kwestii mam naprawdę duże wymagania :-)

Le Parfum był dostępny w trzech koncentracjach:
jako woda perfumowana 50ml
lżejszy Satin Spray 75ml 
Just a drop 15 ml w formie żelu



Rok powstania: 2003
Nuty zapachowe:
migdały, fiołek, róża
ambra,wanilia, białe piżmo